Każdy z nas pragnie miłości. Zanim jednak więcej uwagi poświęcimy relacjom romantycznym, przyjrzyjmy się miłości okazywanej nam … przez nas samych. Pora sprawdzić, czy wcielenie w życie słów „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” ma wpływ na relacje, które budujemy z innymi!
Jak dobrze, że jestem
Kiedy ostatnio zastanawialiście się nad tym, kim właściwie jesteście? To pozornie nieskomplikowane pytanie dotyczy jednego z najważniejszych elementów naszego życia – tożsamości. Odpowiedzi na nie jest mnóstwo. Jedni określają się przede wszystkim jako żony, mężowie, córki, synowie lub za pomocą innych terminów odnoszących się do więzów krwi lub powinowactwa. Niektórzy zwracają uwagę na wartości, którymi na co dzień żyją. Mówią wtedy, że są np. konserwatystkami, liberałami, katolikami lub feministkami. Jeszcze inni odnoszą się do konkretnych cech. Określają siebie wtedy np. jako wrażliwych, ironicznych lub pracowitych ludzi. Niezależnie od odpowiedzi świat będzie nam oferował wiele wskazówek, jak w związku z tym powinno wyglądać nasze życie. Mąż idealny? Majętny, ale nie pracoholik. Dający poczucie bezpieczeństwa, ale niepozwalający na to, żeby kobieta się przy nim nudziła romantyczny szaleniec. Wzorcowa matka? Silna i niezależna. Pracująca zawodowo, ale jednocześnie dbająca o to, aby dzieciom i partnerowi niczego nie brakowało. Zmysłowa i doskonale zorganizowana opiekunka domowego ogniska. Czy widzicie sprzeczności w tego typu opisach? Nic dziwnego – tego typu stereotypy, które od wieków utrwalają kolejne pokolenia, nie są szczególnie racjonalne. Ich odbicie możemy znaleźć nie tylko na wyidealizowanych profilach w mediach społecznościowych, ale także w filmach czy piosenkach. Karmimy się nimi każdego dnia, nakładając na siebie w ten sposób nierealne oczekiwania. Marzysz o tym, by być jak Natalia Boska albo Richard Gere? Zrezygnuj z tworzenia kopii i popracuj nad polubieniem oryginału!
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Akceptacja samego siebie nie oznacza jednak zgody na bylejakość. Sformułowanie „jestem, jaki jestem i tego nie zmienię” chętnie wykorzystujemy po to, aby usprawiedliwiać swoje złe nawyki. Niestety, szkodzą one nie tylko nam, ale także naszym najbliższym. Przyczyn wielu z nich często nie jesteśmy nawet świadomi. Źródło wielu zachowań znajduje się bowiem w dzieciństwie. To właśnie wówczas ukształtował się w nas określony styl przywiązania, czyli rodzaj więzi, która łączy nas z bliskimi ludźmi. Temat ten w połowie XX wieku zainteresował brytyjskiego psychiatrę, Johna Bowlby’ego. To właśnie on postanowił przebadać dzieci, których rodzice zginęli lub zaginęli podczas wojny. Zastanawiał się bowiem, jak na ich zachowanie wpływało niezaspokajanie przez rodziców dziecięcych potrzeb. W oparciu o te obserwacje oraz działania jego następczyni, Mary Ainsworth, powstała teoria więzi. Zgodnie z nią można wyróżnić trzy style przywiązania: bezpieczny, lękowo-ambiwalentny oraz unikający. Pierwszy z nich bazuje na bezpieczeństwie i zaufaniu – dziecko nie niepokoi się, gdy rodzic znika z zasięgu jego wzroku, bo wie, że niedługo wróci. Maluch cieszy się wspólnie spędzonego czasu i to do rodzica biegnie w sytuacji zagrożenia. Zupełnie inaczej wygląda to w drugim przypadku. Dziecko ciągle obawia się rodzicielskiego zniknięcia i przez to nie może koncentrować się na odkrywaniu świata. Co ciekawe, doświadczają tego nie tylko maluchy, którym poświęca się zbyt mało, ale także zbyt wiele uwagi. Nadopiekuńczy rodzic, który chce wymusić określone zachowanie, wywołuje u potomka niepokój, tym samym odbierając mu pewność siebie, chęć działania i poczucie bezpieczeństwa. W konsekwencji tego dziecko go odrzuca, a ich relacja przypomina pobyt na huśtawce. W przypadku trzeciego stylu, czyli unikającego, maluch jest nadmiernie samodzielny i ma ograniczone zaufanie do dorosłych. Dzieje się tak ze względu na to, że został odtrącony przez opiekuna i nie chce ponownie przeżywać rozczarowania.
… tym na starość nie musi trącić
Wbrew pozorom teoria więzi nie dotyczy wyłącznie tego, co łączy dzieci z ich opiekunami. Jej konsekwencje można zauważyć m.in. w relacjach, które tworzymy w dorosłym życiu. Ukształtowany w dzieciństwie styl przywiązania wpływa m.in. na wybór partnera życiowego. Buntujemy się, słysząc, że kobiety poszukują mężczyzn podobnych do ojców, a panów przyciągają panie przypominające ich matki, ale większość istniejących teorii z tego zakresu potwierdza, że właśnie tak się dzieje. Podświadomie szukamy bowiem osoby, z którą będziemy mogli funkcjonować na podobnych zasadach co do tej pory. Dotyczy to niestety nie tylko właściwych wyborów, dla których punktem odniesienia jest bezpieczny styl przywiązania. Osoby, które w lękowo-ambiwalentny sposób były związane z rodzicem, mają skłonność do poszukiwania odtrącającego i powracającego partnera. Z kolei ci, dla których punkt odniesienia stanowił styl unikający, będą mieli trudność z emocjonalnym zaangażowaniem i okazywaniem komuś wsparcia, czego sami nie doświadczyli w dzieciństwie. Brzmi przygnębiająco? Spokojnie! Świadomość dotycząca stylu przywiązania, który jest nam najbliższy, to pierwszy krok do sukcesu. Praca nad wynikającymi z niego konsekwencjami jest nie tylko możliwa, ale także przynosi fantastyczne rezultaty. To właśnie może nam pomóc w poradzeniu sobie ze schematami, o których do tej pory nie mieliśmy pojęcia!
Magdalena Maciejewska